mów do rzeczy

ludzie przy laptopie
Źródło: https://www.pexels.com

10 lat temu wspólnie z Janem Herbstem napisaliśmy i wydaliśmy w Stoczni książkę pod tym właśnie tytułem – „Mów do rzeczy”. Jest ona w dalszym ciągu dostępna bezpłatnie na stronach Stoczni. Mówi o tym, w jaki sposób organizacje społeczne mogę korzystać z danych – jak je pozyskiwać, rozumieć, używać itd. Wszystkie poruszane w niej wątki zachowują aktualność. Siłą rzeczy jest ona znacznie bardziej rozbudowana (np. poprzez zawarte w niej porady metodologiczne dotyczące nie tylko korzystania z zastanych wyników badań, ale także samodzielnego ich prowadzenia). W tym artykule odniosę się tylko do niektórych aspektów zagadnienia, jakim jest użycie danych w działaniach rzeczniczych. - Jakub Wygnański

Te trzy terminy – użycie, dane i rzecznictwo – mogą być różnie rozumiane, ale w przybliżeniu rozumiem je na potrzeby tego artykułu jako pozyskanie i publiczną ekspozycję informacji (danych) w celu wpływania na proces formułowania polityk publicznych. Przyjmuję też upraszczające założenie, że ów proces w wariancie modelowym może polegać na formułowaniu rozwiązań legislacyjnych. Czynię to mimo tego, że świadom jestem faktu, że są to założenia poniekąd idealistyczne. Od czasu napisania książki „Mów do rzeczy” proces stanowienia prawa jest nadal odległy od racjonalnego i opartego o fakty. Chyba do wielu czytelników dociera, że istotnie żyjemy w epoce post-prawdy – prawda w klasycznym sensie nie ma znaczenia, każdy ma własną „prawdę” etc. Zanikają autorytety (w tym także autorytet nauki). Często fakty traktowane są wybiórczo i instrumentalnie. W książce pt. „O osobliwościach nauk społecznych” prof. Stanisław Ossowski przytacza za Alexandrem Leightonem następujące stwierdzenie: „Polityk może wykorzystywać wiedzę naukową jak pijak latarnię – nie po to, żeby się oświecić, ale po to, żeby się podeprzeć”. To stwierdzenie zostało wypowiedziane kilkadziesiąt lat temu, ale zachowało aktualność. Więcej nawet: stało się nie wyjątkiem, ale regułą.

Proces legislacyjny w ostatnich latach bardzo odbiega od pożądanych standardów. Rozwiązania tworzone są w pośpiechu, bez konsultacji, bez oceny skutków regulacji, a bywa, że nawet bez opinii Rządowego Centrum Legislacyjnego. Nawet dziś, w dniu, w którym kończę pracę nad niniejszym tekstem, do Sejmu trafia tzw. Lex Czarnek. Ustawa ma być głosowana najszybciej, jak się da. Zapewne nie uda się doprowadzić do wysłuchania publicznego. Zmierza w kierunku dokładnie odwrotnym od tego, jaki sugerują eksperci i jaki wynika z gigantycznego wysiłku społecznego, którym były np. Narady Obywatelskie o Edukacji, prowadzone w czasie strajku nauczycielskiego w 2019 r. W czasie narad prowadzonych w 150 miejscach z udziałem prawie 4500 osób zebrano olbrzymią listę postulatów i rekomendacji. Stocznia projektowała to przedsięwzięcie i wspólnie z wieloma środowiskami prowadziła ten proces. Zebrano kilka tysięcy opinii i wszystkie one analizowane były pracowicie w oparciu o zaawansowane narzędzia analizy treści MAXQDA (ok. 600 godzin kodowania) – raport wraz z opisem metodologii dostępny jest na stronie https://www.naradaobywatelska.pl/. Jego premiera miała miejsce w Centrum Nauki Kopernik. I co wyniknęło z jego opublikowania? Otóż nic. Na nic protesty nauczycieli, rodziców, samorządów.

Nie jest wielką tajemnicą, że badane są w pierwszej kolejności nastroje społeczne związane z konkretnymi posunięciami. Ten specyficzny rodzaj „wsłuchiwania się” w głos „suwerena” jest czymś w rodzaju parodii systemu demokratycznego, bo zamienia go w polityczny oportunizm połączony z manipulacją opinią publiczną. Tym, co władza optymalizuje, często nie jest jakkolwiek rozumiana korzyść społeczna, ale poparcie dla siebie samej. W tej sytuacji obiektywne i twarde przesłanki i rekomendacje ekspertów z danej dziedziny (w odróżnieniu od ekspertów od PR) nie mają znaczenia. Ten rodzaj surowej oceny rządzących formułuję, pisząc ten tekst pod koniec listopada 2021 r. Jesteśmy właśnie w trakcie rozwijającej się 4. fali pandemii, a rząd, mimo że dane w tej sprawie nie pozostawiają wątpliwości, nie decyduje się na twardsze reguły walki z epidemią w obawie przed tym, że straci poparcie części swojego elektoratu (w którym niechęć do szczepień jest częstsza niż w innych). Spójrz, Czytelniku, na ilustrację poniżej:

Analizując ten wykres i wynikające z niego niemożliwe do przeoczenia (a jednak ignorowane) wnioski, można powiedzieć, że dane to stanowczo zbyt mało. Polityczna rzeczywistość może, jak się okazuje, istnieć niejako odrębnie. Skoro jednak nie chcemy zakończyć w tym miejscu naszego artykułu, postarajmy się czytać go z nadzieją, że może kiedyś, może w innych kwestiach użycie uporządkowanych danych będzie miało znaczenie. Może…

Warto zaznaczyć, że pojęciem „dane” posługujemy się tu w sposób ogólny. Trzeba pamiętać, że same dane to jeszcze nie informacja i że więcej danych nie zawsze oznacza więcej informacji. Żeby nadać danym charakter informacji, trzeba nadać im sens i strukturę. To z kolei wymaga określonej wiedzy, pozwalającej np. formułować hipotezy czy rozumieć, a w każdym razie widzieć związki między danymi. Związki te mogą mieć charakter przyczynowo-skutkowy, ale czasem wszystko, co wiemy, to współwystępowanie zdarzeń (określane przez mocniejsze lub słabsze korelacje).

Dlaczego w ogóle w procesach rzecznictwa prowadzonych przez organizacji społeczne przydatna może być wiedza w obszarze wykorzystania informacji? Oczywiście kompetencje w tym zakresie potrzebne są organizacjom w różnym stopniu, w zależności od roli, jaką pełnią. Nie wszystkie wszak zajmują się rzecznictwem. W istocie zajmują się tym tylko nieliczne. Są jednak organizacje, dla których rzecznictwo jest właściwie działaniem ciągłym, dla innych zaś epizodem związanym z konkretną „sprawą do załatwienia”. Według badania Stowarzyszenia Klon/Jawor rzecznictwem rozumianym jako wpływanie na rozwią­zania systemowe zajmuje się ok. 7% organizacji pozarządowych.

Zajmowanie się rzecznictwem bynajmniej nie jest bowiem oczywistym wyborem. Zanim wdamy się w działania rzecznicze, warto odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to zadanie dla nas. Należy np. zastanowić się, jaka jest pozycja i kompetencje naszej organizacji? Czy mamy dostatecznie ugruntowaną reputację i wiarygodność, aby być skutecznym „ambasadorem” sprawy, o którą zabiegamy? Czy mamy poparcie tych, w których imieniu zamierzamy się wypowiadać? Czy mamy ich „mandat” i czy nie ryzykujemy zarzutu swego rodzaju uzurpacji? Czy dobrze rozumiemy konsekwencje rozwiązań, które sami proponujemy? W szczególności – czy mamy pewność, że nie będą to zmiany na gorsze? A co szczególnie ważne z punktu widzenia tego artykułu – czy mamy przekonujące dla nas samych i dla innych dowody na poparcie formułowanych przez nas poglądów?

Trzeba też jasno powiedzieć, że rzecznictwo nie zawsze oparte jest o wykorzystywanie danych. Trudno nawet jednoznacznie stwierdzić, że ich użycie jest zawsze skutecznym narzędziem rzecznictwa. Może ważniejsze są prywatne kontakty? Może trzeba po prostu być dostatecznie „głośnym”? Zawieśmy na razie te wątpliwości i przyjmijmy, że z pewnością nie zaszkodzi nam garść informacji na temat pracy z danymi.

Zacznijmy od banalnego stwierdzenia, że polityki publiczne są wypadkową wielostronnych interesów – ważny jest sposób, w jaki interesy te są wyrażane. Organizacje pozarządowe (a przynajmniej niektóre z nich) powinny być zdolne i gotowe do wyrażania interesów (rzecznictwa) swoich członków i/lub szerzej rozumianego interesu (pożytku) publicznego. Jednym ze sposobów prowadzenia rzecznictwa powinno być możliwie silne opieranie się na rzeczowych argumentach popartych dowodami – faktami. Organizacje społeczne działające jako rzecznicy czynią to często używając raczej emocji niż argumentów, a także różnych form veta zamiast propozycji rozwiązań. Takie działania są potrzebne i skuteczne jako instrumenty rzecznictwa, ale nie powinny być jedynymi.

Zakładamy zatem, że rzecznictwo oparte o dowody (dane) jest racjonalnym i skutecznym (choć nie jedynym) sposobem postępowania. Innymi słowy, że w procesie formułowania polityk publicznych ważne są rzeczowe argumenty i udokumentowane fakty dotyczące samej natury problemu. Praktyka wygląda często nieco inaczej i górę biorą zgoła inne argumenty i powody. Ich lista jest dość długa: koniunkturalizm i oportunizm, klientyzm, upartyjnienie, osobiste koneksje, chęć uniknięcia ryzyka, źle rozumiany formalizm i wiele innych. Wszystkie one jednak nie powinny nas zniechęcać do konsekwentnych zabiegów na rzecz merytorycznej jakości debaty, której podstawą powinny być dane w możliwie szerokim zakresie. Do czego mogą się one przydać i dlaczego warto je mieć?

Dane ugruntowują i uzasadniają nasze postulaty i nadają im treść. To, że potrafimy je gromadzić i roztropnie ich używać, podtrzymuje autorytet organizacji i wskazuje, że w debacie powinna być traktowana jako ekspert. W oparciu o dane można nie tylko budować bardziej wiarygodne diagnozy, ale także szukać i modelować propozycje rozwiązań podejmowanych problemów. Dobrze zaprezentowane dane (czy raczej: dokonane na ich podstawie syntezy) tworzą często niezbędną – z punktu widzenia skuteczności działań komunikacyjnych – ilustrację skali problemów i metod, z pomocą których chcemy je rozwiązać. Z tego samego powodu dane są jedną z najczęściej przyswajanych i cytowanych przez media informacji. Często tylko w oparciu o nie można sformułować wiarygodne kalkulacje kosztów, które towarzyszą występowaniu poszczególnych problemów i związanych z nimi zaniechań.

W działaniach rzeczniczych nie chodzi jednak o jakiekolwiek dane, ale o dane wiarygodne. Rozumieć trzeba przez to zarówno wiarygodność źródeł, jak i zastosowanych metod. Dane, którymi operujemy, powinny być relewantne do tego, o czym mówimy, a także aktualne i osadzone w kontekście, którego problem dotyczy. Prezentując dane, powinniśmy liczyć się z tym, że możemy zostać zapytani o ich źródło i przyjęte założenia metodologiczne. Jeśli dane mają być instrumentem zmiany, muszą koncentrować się na tym, co rzeczywiście istotne. Trzeba wystrzegać się powszechnej – także wśród organizacji – maniery prezentowania olbrzymiej ilości danych pozbawionych interpretacji i odpowiedzi na pytanie, co właściwie z nich wynika. Raz jeszcze warto przypomnieć, że dane są jedynie składnikiem diagnoz, a nie ich substytutem.

Kiedy mówimy o danych, z reguły mamy na myśli różne liczby: odsetki, liczebności, stopy, współczynniki itp. Jednak dane możemy rozumieć również szerzej. Dane mają nam coś powiedzieć o zagadnieniu, którym się zajmujemy.

Czasami jednak głos jednej osoby może przekazać więcej niż sto liczb. Czasem więcej treści niesie jeden obraz (wart „tysiąc słów”) albo jedno zdjęcie. Dramatycznym tego przykładem sprzed kilku lat może być zdjęcie zwłok dziecka na plaży, po tym, jak zatonęła łódź uchodźców na Morzu Śródziemnym. Dramatyczne są też zdjęcia i relacje z tego, co dzieje się w ostatnich dniach na wschodniej granicy Polski. Są one podstawą kampanii, która ma przypominać opinii publicznej, że tam na granicy w pułapkę wpadli konkretni i bezbronni ludzie (https://www.ratujmyludzinagranicy.pl/). Zaś ci, którzy chcą poznać systematyczne fakty, mogą zapoznać się także z Raportem Grupy Granica. Raport pokazuje, z jakim znawstwem i jednocześnie zaangażowaniem potrafią pracować organizacje społeczne. To unikalny dokument, bazujący na bezpośrednim i samodzielnym zbieraniu ważnych, wrażliwych informacji. To raport, który demaskuje masową propagandę. Nie wygra z nią, ale godny jest wielkiego szacunku.

Większość z nas skazanych jest jednak w swoich wysiłkach na korzystanie z danych zastanych (wtórnych). Warto więc spojrzeć na to, z jakich rodzajów danych możemy skorzystać.

Raporty i opracowania

Po pierwsze: warto poszukiwać już istniejących raportów i opracowań. „Desk research” jest niezbędnym pierwszym krokiem praktycznie w każdym przedsięwzięciu opartym o dane. Istniejące opracowania mogą stanowić samoistne źródło danych, ale mogą też wyznaczać punkt wyjścia do dalszych poszukiwań, wskazywać na inne potencjalne źródła informacji. Do raportów powinniśmy sięgnąć zawsze, aby sprawdzić, czy to, czego chcemy się dowiedzieć, nie zostało już opisane. Powoływanie się na raporty wydane przez rozpoznawalne, posiadające autorytet instytucje, może nam pomóc w sytuacji ryzyka, że stanowisko organizacji pozarządowej będzie dezawuowane jako stronnicze lub nie dość poważne. Z kolei nieznajomość uznanych opracowań i raportów może narazić nas na zarzut ignorancji, śmieszność czy utratę mandatu do zabierania głosu w danej sprawie.

Gdzie szukać takich raportów? Oczywiście można i pewnie trzeba w takich poszukiwaniach korzystać z wyszukiwarki Google. Jeszcze 20 lat temu organizacje społeczne i indywidualni aktywiści mieli znacznie więcej wyzwań w poszukiwaniu danych. Teraz jest znacznie łatwiej. Czasem problemem jest wręcz ich nadmiar. Nie bez znaczenia jest też to, kto jest autorem danego raportu. W szczególności jaka jest jego wiarygodność. Niekiedy ważniejsze jest, „kto” formułuje opinie, niż to, jaka jest jej treść. Oczywiście istnieją liczne instytucje akademickie, które przynajmniej w teorii powinny formułować opinie w oparciu o ścisłe rygory metodologiczne i wymogi obiektywizmu.

W szczególności chcemy jednak zwrócić uwagę na instytucje (bardzo często będące w sensie formalnym organizacjami pozarządowymi), których głównych celem działania jest właśnie systematyczne tworzenie raportów na różne tematy, jak np. think tanki (swoiste „rezerwuary/zbiorniki idei”). W Polsce takie organizacje są jednak wciąż dużo mniej rozwinięte niż np. w Niemczech, Anglii czy w Stanach Zjednoczonych, gdzie regularnie proponują one nowe rozwiązania w różnych obszarach polityk publicznych. Działają też różnego rodzaju instytucje branżowe, wyspecjalizowane w jakimś zagadnieniu, np. kwestiach ochrony środowiska naturalnego, finansów publicznych, prawa i warunków pracy etc. Według szacunków University of Pensylvania, który prowadzi rodzaj globalnego badania tego rodzaju instytucji, w samej Europie jest ponad 2900 think tanków (2020). Także w Polsce działa ich kilkadziesiąt.

Do rozpoznawalnych polskich think tanków należą m.in.: CASE, Centrum Analiz Ekonomicznych (CenEA), Centrum im. A. Smitha, Centrum Stosunków Międzynarodowych, Forum Analiz Energetycznych / Forum Energii, Forum Obywatelskiego Rozwoju, Forum odNowa, Fundacja GAP, Fundacja e-Państwo, Fundacja im. Stefana Batorego, Fundacja Kaleckiego, Fundacja Republikańska, Fundacja Służby Rzeczypospolitej, Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, Instytut Prawa i Społeczeństwa, Instytut Spraw Obywatelskich, Instytut Badań Strukturalnych, Instytut Obywatelski, Instytut Allerhanda, Instytut Jagielloński, Instytut na rzecz Ekorozwoju, Instytut Sobieskiego, Instytut Spraw Publicznych, Instytut Studiów Strategicznych, Instytut Studiów Zaawansowanych (Krytyka Polityczna), Klub Jagielloński, „Magazyn Kontakt” (KIK), „Kultura Liberalna”, Laboratorium „Więzi”, Liberté!, Międzynarodowy Instytut Społeczeństwa Obywatelskiego, „Nowa Konfederacja”, „Nowy Obywatel”, Ośrodek Myśli Społecznej im. Lassalle’a, Polityka Insight, Projekt Polska, Res Publica Nowa, Stowarzyszenie Polska 2050, Teologia Polityczna, THINKTANK, WISE Europa i wiele, wiele innych, w tym instytucje rządowe, np. Ośrodek Studiów Wschodnich czy Polski Instytut Ekonomiczny.

Wiele z tych organizacji przygotowuje raporty i prowadzi badania. Bardzo często bezpłatnie je udostępnia czy wręcz aktywnie rozsyła do zainteresowanych. Te dane stanowią źródło opinii i wzbogacają debatę publiczną.

Różny jest poziom autorytetu tych instytucji i ich niezależności. Jak pisaliśmy wyżej, z definicji mogą być one wprost zapleczem dla działań struktur politycznych, co absolutnie nie jest rzeczą naganną. Ważne jednak, żeby fakt ten był znany, a nie kamuflowany. W działaniach rzeczniczych instytucje typu think-tank mogą być ważnym sojusznikiem, ale trzeba je dobrze dobierać, rozumiejąc konsekwencje współpracy oraz pamiętając, że często w procesie rzecznictwa ważne jest nie tylko, jakie fakty są przywoływane, ale także osoba tego, kto je przywołuje i formułuje na ich podstawie opinie.

W niektórych przypadkach wskazane jest też sięgnięcie do opracowań naukowych. Poszukiwać można ich przez portal Google Scholar (http://scholar.google.pl), ale niestety nie zawsze są one darmowe. W przypadku artykułów można uzyskać dostęp do baz pełnotekstowych przez ośrodki akademickie – z kolei z fragmentami zagranicznych książek naukowych można zapoznać się w księgarni internetowej Amazon.com lub w serwisie Google Books. Czasem po przejrzeniu takiej próbki może się okazać, że warto zainwestować w zakup tego typu publikacji lub przynajmniej czasowy dostęp do jej wersji elektronicznej (ta możliwa jest często dzięki afiliacji z instytucjami akademickimi). Dla zdesperowanych są też różnego rodzaju źródła internetowe udostępniające cyfrowe wersje publikacji. Nie mogę polecać tu żadnego z nich, gdyż nie jestem pewien, czy istotnie mają prawo do udostępnienia tych zasobów, ale dociekliwi z pewnością je znajdą. Pewnym usprawiedliwieniem dla korzystania z nich jest fakt, że pozwalają na dostęp do publikacji, których ceny są absurdalnie wysokie, bo adresowane jak się zdaje tylko dla uczelni o gigantycznych budżetach. Kto może sobie prywatnie pozwolić na dostęp do artykułu (nawet nie książki), który kosztuje kilkadziesiąt euro?

Jakie są plusy i minusy wykorzystania danych tego typu? Raporty stanowią gotową syntezę, niewymagającą dodatkowej obróbki. Z reguły łatwo wyciągnąć z nich najbardziej interesujące nas informacje, oczywiście przywołując odpowiednie źródło. Korzystanie z danych zawartych w raportach nie wymaga ani dużych środków, ani dużego nakładu pracy. Potencjalne minusy są np. takie, że w części przypadków dane zawarte w istniejących opracowaniach są już znane i nie wprowadzają nic nowego do debaty nad daną kwestią. Poza tym powoływanie się wyłącznie na cudze raporty nie buduje wizerunku naszej organizacji jako specjalizującej się w określonej dziedzinie.

Statystyka publiczna

Statystyka publiczna jest podstawowym źródłem danych wykorzystywanych w debatach toczonych przy tworzeniu polityk publicznych. Pozwala ona na poznanie „oficjalnego” obrazu sytuacji w danej dziedzinie. To, jakie problemy są rejestrowane i za pomocą jakich wskaźników są mierzone, w znacznym stopniu determinuje znaczenie zgromadzonych danych. Można wykorzystać tę sytuację na dwa sposoby. Z jednej strony, statystyka publiczna dostarcza danych, które raczej nie będą (lub nie powinny być) kwestionowane przez administrację. Z drugiej strony, można podkreślać właśnie to, że niektóre zjawiska mierzone są w niewłaściwy sposób i dążyć do zmiany rozmaitych definicji wykorzystywanych przez urzędy statystyczne.

Program statystyki publicznej realizowany jest w Polsce przez Główny Urząd Statystyczny oraz przez urzędy statystyczne w województwach, które nie tylko gromadzą dane regionalne, ale również specjalizują się w określonych dziedzinach. Z pewnością warto odwiedzić portal https://stat.gov.pl/, który w ostatnich latach przechodził poważną modernizację. Obecnie oferuje on bardzo obszerny zakres informacji i, co ważne, są one uporządkowane w czytelny sposób. W szczególności warto zwrócić uwagę na wyspecjalizowaną sekcję STRATEG (wskaźniki powiązane ze strategiami publicznymi) (https://strateg.stat.gov.pl/#/) oraz GEOPORTAL, w którym statystyki są dostępne w podziale geograficznym (https://geo.stat.gov.pl/). Ten ostatni czerpie dane z ważnego zasobu, jakim jest Bank Danych Lokalnych (https://bdl.stat.gov.pl/). To bardzo ważne zasoby. Warto też pamiętać, że od stycznia 2022 r. będą publikowane dane z ostatniego Spisu Powszechnego.

Nie należy zapominać o statystykach z poziomu ponadnarodowego, za które w Unii Europejskiej odpowiedzialny jest Eurostat (https://ec.europa.eu/eurostat/web/main/home). Często ważnym argumentem w działaniach rzeczniczych jest odniesienie do sytuacji w innych krajach – wtedy Eurostat okazuje się bardzo przydatny. Jeśli chcemy sięgać w swych analizach poza Europę, warto zapoznać się z danymi zgromadzonymi przez takie instytucje jak OECD (https://data.oecd.org/), Bank Światowy (https://data.worldbank.org/) czy ONZ (https://data.un.org/).

Jedną z najciekawszych aplikacji, która pozwala czynić interesujące międzynarodowe porównania w obszarze jakości życia, jest serwis Better Life Index OECD (https://www.oecdbetterlifeindex.org/).

Ważną zaletą jest to, że większość wymienionych źródeł danych jest ogólnodostępna i bezpłatna. Gromadzone dane dotyczą różnych dziedzin, obszarów terytorialnych i okresów, co pozwala na rozmaite porównania. Dane te są oficjalne, co zwiększa ich wagę argumentacyjną (zwłaszcza w relacjach z administracją publiczną).

Proces legislacyjny – wpływ na kształt projektowanych rozwiązań

Na ten temat warto napisać oddzielny artykuł. Dostęp do projektów aktów prawnych ma znaczenie kluczowe, bo to właśnie na nie chcemy często wpływać. W ostatnich latach jest on często bardzo utrudniony. Zdewastowane zostały (nie jest to określenie zbyt mocne) reguły udziału obywateli w procesie stanowienia prawa. Na masową wręcz skalę omija się w procesie legislacyjnym przewidziane prawem konsultacje publiczne. Portal konsultacje.gov.pl, który jeszcze kilka lat temu dawał nadzieję na olbrzymi postęp w tej sprawie (wydano na jego stworzenie potężne publiczne środki), w 2018 r. został po prostu... wyłączony. Częściowo jego rolę pełni portal Rządowego Centrum Legislacyjnego (https://legislacja.rcl.gov.pl/), jednak trzeba sporo samozaparcia, żeby znaleźć w nim to, czego potrzebujemy. Niestety zdarza się też, że rząd „idzie na skróty” i dokumentów, które powinny być tam dostępne, możemy szukać na próżno. By nie być gołosłownym: tak stało się m.in. w przypadku arcyważnej tzw. ustawy wdrożeniowej, dotyczącej sposobu wydatkowania środków unijnych w tzw. nowej perspektywie. Zasadniczym problemem procesu legislacyjnego od kilku lat jest to, że jest on nietransparentny. Wiele ustaw, które powinny być przedmiotem konsultacji, omija je poprzez używany bardzo często zabieg, który jest, nazywając rzecz po imieniu, formą proceduralnego oszustwa – projekty rządowe pojawiają się w Parlamencie jako projekty poselskie, i jako takie nie muszą być przedmiotem konsultacji. Te praktyki zostały swego czasu szczegółowo opisane w raporcie Obywatelskiego Forum Legislacji, działającego przy Fundacji im. Stefana Batorego (https://www.batory.org.pl/informacje_prasowe/xiii-raport-obywatelskiego-forum-legislacji-przy-fundacji-batorego/). Ustawy tworzone są często pośpiesznie. Dość powiedzieć, że w rekordowym przypadku ustawę przyjęto w 2 godz. i 20 min. To, co było kiedyś zdobyczą środowisk obywatelskich, czyli uzgodnione z rządem 7 zasad konsultacji publicznych (między innymi transparentność i przewidywalność procesu), pozostaje tylko na papierze.

Nieco lepiej wygląda dostęp do projektów legislacyjnych od momentu pojawienia się ich w Parlamencie. Komputerowy system (tzw. ORKA) uruchomiony jeszcze w latach 90-tych okazał się bardzo skuteczny. Pod adresem https://www.sejm.gov.pl/ można zapoznać się z kolejnymi etapami pracy nad projektami. Dotyczy to nie tylko obecnej IX Kadencji, lecz także poprzednich. Portal zawiera też dobrze uporządkowane dane dotyczące aktywności parlamentarzystów, a także pracy w komisjach. Wiele z nich dostępnych jest w formie transkrypcji oraz zapisów video.

Niezwykle ważnym zasobem z tego punktu widzenia jest również portal MamPrawoWiedzieć.pl, prowadzony od ponad 10 lat przez Stowarzyszenie Art 61. Bazuje on na danych pochodzących z serwera sejmowego (m.in informacja o sposobach głosowania). To, co jest jednak najważniejsze, to fakt, że Stowarzyszenie od lat stara się wspierać obywateli w dokonywaniu roztropnych decyzji wyborczych w stosunku do kandydatów ubiegających się o mandat w wyborach (tzw. smart-voting). W tym celu zadaje im przed wyborami pytania dotyczące ich przekonań w kluczowych kwestiach. Portal pozwala też stosunkowo łatwo obserwować aktywność tych osób w trakcie wykonywania mandatu, a także zapoznać się ze stanem majątkowym parlamentarzystów (do bazy danych przepisano pracowicie często mało czytelne oświadczenia majątkowe). Ważne jest to, że działania dotyczą nie tylko wyborów parlamentarnych, ale także prezydenckich, eurowyborów i wyborów lokalnych (prezydenci miast). W portalu można też znaleźć wiele niezwykle cennych analiz i raportów tematycznych.

Ważnym zasobem jest także portal https://mojepanstwo.pl/ prowadzony przez Fundację ePaństwo. Zawiera on zaprezentowane w przyjazny sposób liczne dane publiczne – m.in. dane z GUS, ale także dane osób zasiadających w zarządach różnego rodzaju podmiotów publicznych i prywatnych. Istotny jest też dostęp do informacji o transferach środków publicznych. Większość z informacji dostępnych jest w ujęciu dynamicznym (można obserwować ich zmiany w czasie). Nieco kłopotliwe jest jednak to, że portal, który zaczynał z ambicjami publicznego, bezpłatnego dostępu do danych, obecnie wymaga opłat.

Serwis bazuje w całości na danych publicznych, ale porządkuje je i przedstawia w sposób znacznie przyjaźniejszy niż serwisy publiczne. W tym miejscu warto przypomnieć o tym, że od lat trwają wysiłki, aby polska administracja udostępniła dane w uporządkowany sposób (open data).

Taki „centralny” punkt dostępu istnieje pod adresem https://dane.gov.pl/. Obecnie znajdują się tam dane pochodzące od prawie 170 instytucji. Są one dostępne w różnej formie – od graficznych plików PDF aż do nowoczesnych formatów (API), w których jedna maszyna może na bieżąco pobierać dane z innej maszyny. Serwis ten nadal pozostawia sporo do życzenia (szczególnie że prace nad nim trwają od ponad 10 lat), ale z pewnością jest krokiem w dobrym kierunku.

Ważnym źródłem wiedzy są też informacje z mediów. Można na nie patrzeć na kilka sposobów. Zawartości mediów nie można określić jako „twardych” danych – jednak ona również może być dla nas istotna. Przedmiotem analizy jest w tym przypadku przede wszystkim sposób wypowiadania się o danych problemach. Przekazy medialne są traktowane jako odzwierciedlenie stanu debaty publicznej. Dane tego typu z reguły nie mogą być argumentem w debacie, ale pozwalają przedstawić tło danego problemu i ustalić stanowiska różnych stron. Pomagają również opisać pozycję mediów jako jednego z aktorów. Monitoring prasy w podstawowym zakresie jest bardzo prosty, ponieważ większość tytułów posiada archiwa internetowe, część z nich jest nawet bezpłatna. Większym problemem jest analiza materiałów telewizyjnych lub radiowych, nie tylko ze względu na dostęp, ale również przez to, że trzeba uwzględnić więcej czynników (różne elementy przekazu dźwiękowego i obrazu).

Istnieją też narzędzia – w tym darmowe, jak np. Google Alerts – pozwalające monitorować zasoby internetowe pod kątem pojawiania się treści dotyczących interesującego nas zagadnienia. Istnieje również szereg narzędzi (w większości płatnych), które pozwalają poszukiwać i analizować dostępne dane w sposób dokładniejszy. Analizują one liczne źródła: nie tylko strony www, ale także media społecznościowe (FB, Twitter). Jednym z nich jest np. polski serwis Brand24 pl. Używam go w Fundacji Stocznia. Dla przykładu obecnie staramy się przygotować serię debat dotyczących ubóstwa energetycznego. Dzięki niemu wiemy, kto (osoby i instytucje) ma największy wpływ na opinię publiczną w tej sprawie.

Badania opinii publicznej

Istotnym źródłem informacji są badania opinii publicznej. Choć może zabrzmi to dziwnie ze strony socjologa, z perspektywy polityków są one nawet ważniejsze niż fakty obiektywnie opisujące rzeczywistość. Opinia publiczna często jest przedmiotem nachalnej manipulacji. Bardzo dobry przykład tego rodzaju działań obserwowaliśmy niestety w czasie pierwszego tzw. kryzysu uchodźczego. Na początku 2015 r., a zatem jeszcze przed kryzysem, z regularnie prowadzonych i upublicznianych przez Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS) wyników badań opinii publicznej można było się dowiedzieć, że odsetek osób, które uważały, że należy wspierać uchodźców z krajów objętych wojną, był w Polsce jednym z najwyższych w Europie (aż 72%). Wystarczyło kilka miesięcy zmasowanej operacji propagandowej (podczas której mogliśmy się dowiedzieć, że mogą oni roznosić zarazki itp.) i odsetek ten spadł o połowę (do 39%). A to wszystko w czasie, kiedy w Polsce nie pojawili się w praktyce żadni uchodźcy. Tę operację bardzo dobrze opisał portal http://uchodzcy.info/ prowadzony przez grupę Chlebem i Solą. Można tam zresztą znaleźć więcej bardzo pouczających analiz opisujących różnego rodzaju instrumenty manipulacji.

Na portalu CBOS (https://www.cbos.pl/) duża część danych jest dostępna bezpłatnie. Ważne jest to, że wiele badań prowadzonych jest od dawna w sposób pozwalający na obserwację zmian w czasie. Niestety przerwane zostały ambitne badania tzw. Diagnozy Społecznej w Polsce (ostatnia w 2015 r.)

Ważnym źródłem danych są także powtarzalne badania wartości, które prowadzone są na całym świecie. Portal, który je gromadzi, to https://www.worldvaluessurvey.org/. Analogiczne przedsięwzięcie na poziomie europejskim to https://www.europeansocialsurvey.org/ (Europejskie Badanie Wartości).

Na koniec warto pamiętać, że olbrzymie znaczenie ma nie tylko posiadanie danych, ale sposób ich ekspozycji. W ostatnich latach rozwija się właściwie nowa umiejętność: „digital storytelling” (cyfrowe opowieści). To szczególnie ważne w przypadku organizacji, których celem istotnie jest rzecznictwo. W sensie dosłownym samo pojęcie rzecznictwa pochodzi od mowy, a ta wymaga czasem szczególnych środków przekazu. Obraz jest często jej potężnym sojusznikiem. Niektóre obrazy przeszły wręcz do historii jako swoiste punkty zapłonu ważnych ruchów społecznych. Jednym z często przywoływanych jest ten poniżej – pochodzi z 1788 r. i dokumentuje prawdziwe zdarzenie. Statek niewolniczy dopłynął do Liverpoolu z około 450 niewolnikami ułożonymi na statku w sposób, jaki przedstawia rycina. Rysunek ten wpłynął na wzrost społecznego uznania dla ruchu abolicjonistycznego.

Kto chciałby zrozumieć więcej i poznać narzędzia, które służą do wizualizacji danych, powinien zajrzeć do książek takich jak „Informacja jest piękna” (David McCandless). Warto też zapoznać się różnymi narzędziami, które pomagają w wizualizacji danych (https://skuteczneraporty.pl/blog/12-zasad-i-narzedzi-niezbednych-przy-tworzeniu-infografik/). Obecnie w Polsce pojawia się coraz więcej zasobów, które mogą pomóc w takim przedsięwzięciu (https://klosinski.net/infografika-jak-zrobic/).

Autorem tekstu jest Jakub Wygnański. Socjolog, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, stypendysta Uniwersytetu Yale. Działacz opozycji demokratycznej w latach 80. Uczestnik rozmów Okrągłego Stołu. Jeden z animatorów ruchu organizacji pozarządowych w Polsce od początku lat 90. Współtwórca m.in. Banku Danych o Organizacjach Pozarządowych prowadzonego przez Stowarzyszenie Klon/Jawor oraz Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. Badacz społeczeństwa obywatelskiego, wolontariatu i filantropii w Polsce. Założyciel i obecnie Prezes Zarządu Pracowni Badań i Innowacji Społecznych STOCZNIA. Współtwórca Funduszu Obywatelskiego.
Laureat m.in.: Nagrody im. Andrzeja Bączkowskiego, Nagrody Totus Tuus, Nagrody im. Ks. J. Tischnera, Odznaczony Krzyżami Kawalerskim i Oficerskim Polonia Restituta, Senior Ashoka Fellow.

Dodaj nam MOCy!

Od 2004 roku działamy na rzecz zmiany społecznej. Bo DNA Instytutu Spraw Obywatelskich to walka o dobro wspólne i mobilizowanie obywateli do działania. O dobro, które jest bliskie każdej i każdemu z nas, jak np. czyste powietrze, cisza za oknem, bezpieczna żywność czy wspólna przestrzeń. Oraz o dobro, które jest tylko pozornie dalekie: obywatelską inicjatywę ustawodawczą, referendum czy radę pracowników.

By działać skutecznie, potrzebujemy stałego i pewnego budżetu. Pomóż nam stawić czoła codziennym wyzwaniom. Dorzuć się do działań Instytutu.

Dziewczynka z uniesioną pięścią, w stroju superbohaterki z biało-czerowną peleryną